Polska Społeczność Chrześcijańska w Holandii
  Pan zaopatruje
 
Pan zaopatruje Czy przypadkiem nie postąpiłem zbyt pochopnie? Czy nie pomyliłem się jadąc tu, zamiast zostać w domu z żoną i dziećmi? Swoje dzieciństwo spędziłem w północnej Kalifornii. Miałem troje rodzeństwa, a nasza rodzina była biedna. Radością był dla nas ciepły posiłek, a szczęściem baton, który mama dzieliła na cztery części. Wiejski dom, w którym mieszkaliśmy był w opłakanym stanie. Należeliśmy do najbiedniejszych, ale za to kochaliśmy Boga i siebie nawzajem. Mama zawsze mówiła nam o ważności modlitwy, czytania Biblii i chodzenia do kościoła. Rodzice powierzali nas stale Bożemu prowadzeniu. Niestety, tata stracił pracę i zostaliśmy bez grosza. Mama modliła się o Bożą interwencję, bo nie było nic do jedzenia i groziła nam śmierć z głodu. Tato był bardzo przygnębiony i zastanawiał się, co mógłby zrobić. Gdy wszystkie sposoby zawiodły, on także się modlił. Odpowiedzią była powtarzająca się myśl, aby wsiąść do samochodu i pojechać do San Luis Obispo. Tato nie znał tam nikogo, toteż sądził, że to tylko jego wyobraźnia. Myśl uparcie wracała. W końcu powiedział mamie, że pojedzie tam. - Dick - powiedziała mama - przecież nie znasz tam nikogo, poza tym już w połowie drogi zabraknie ci benzyny. - Wiem - odrzekł ruszając ku drzwiom. - Będę się modliła za ciebie - powiedziała mama z uśmiechem. - Dzięki. Będę tego potrzebował. Po tych słowach ojciec wsiadł do zielonego Forda Kombi i odjechał w kierunku San Luis Obispo. Przez całą drogę wskaźnik paliwa znajdował się tuż przy zerze, ale ojciec, jak Abraham, poszedł w nieznane za głosem Bożym. Po trzech godzinach, spoglądając przez okno na wiejską drogę, dostrzegłem naszego zielonego Forda. Rzuciłem się do drzwi. Tato wjechał na podwórze uśmiechając się od ucha do ucha. Podbiegłem, aby zobaczyć z czego tak się cieszy. Wtedy na tylnym siedzeniu dostrzegłem duży karton z zakupami. Zauważyła go także mama, która właśnie wyszła z domu. W jej oczach było nieco podejrzliwości: - Dick, skąd masz to wszystko? - Nie martw się, mama. - Dick, co ty zrobiłeś? - Nic specjalnego. - Dick, chyba nie... - Nie. - W takim razie powiedz, skąd masz tyle jedzenia? - Powiem, ale wejdźmy do środka. Zaintrygowani szliśmy za tatą do kuchni, gdzie zaczął opowiadać, co mu się przydarzyło. Powiedział, że był przytłoczony jadąc do San Luis Obispo. W mieście coś ciągnęło go do miejskiego parku. Pojechał tam i zaparkował na ulicy. W pobliżu był sklep spożywczy, co mu tylko przypomnialo, w jakim celu tu przyjechał. Poczekał chwilę, ale nic się nie stało. "Czy przypadkiem nie postąpiłem zbyt pochopnie? Czy nie pomyliłem się jadąc tu, zamiast zostać w domu z żoną i dziećmi?" Wyszedł z samochodu, a gdy rozejrzał się wkoło, dostrzegł na chodniku niezwykle schludnie ubranego, czarnoskórego mężczyznę o białych włosach. Podszedł do taty i powiedział, że wie o jego kłopotach i chciałby mu pomóc. Ojciec odparł, że to jakaś pomyłka, bo nigdy się wcześniej nie widzieli. Mężczyzna uśmiechnął się tylko i rzekł: - Proszę iść za mną. Weszli do tego sklepu spożywczego. Nieznajomy poprosił sprzedawcę o duży karton. Kupił dla nas te rzeczy, które zwykle jadaliśmy. Nie da się wyjaśnić, skąd wiedział jaki rodzaj jedzenia, a nawet z jakich firm, zwykła kupować moja mama. Tato przywiózł między innymi: 2.5 kg mąki pszennej, 2.5 kg mąki kukurydzianej, 0.5 kg kawy zbożowej, 2 litry oleju, 2.5 kg ziemniaków, proszek do pieczenia, fasolę, sól, kawałek mięsa, tuzin jajek i dwa litry mleka. Mężczyzna zapłacił za wszystko i wyszli razem. Tato położył zakupy na tylnym siedzeniu, a człowiek ten usiadł na siedzeniu pasażera. Powiedzial tacie, żeby pojechał na stację benzynową i dał mu pieniądze na paliwo. Ojciec, zakłopotany, prosił go o adres, żeby mogł oddać pieniądze, ale nieznajomy uśmiechnął się tylko. - Wszystko jest już uregulowane - rzekł. Na stacji benzynowej tato wyszedł z samochodu, jak to było jego zwyczajem, aby zamienić parę zdań z chłopakiem, który nalewał benzynę, a kiedy wsiadł z powrotem do samochodu, nieznajomego już tam nie było. - Gdzie on poszedł? - zapytał chłopaka, rozgladając się dookoła. - Kto? - Ten ciemnoskóry gość, który siedział ze mną w aucie. - Jaki czarny gość? - zdziwił się chłopak. - Był tu jeszcze minutę temu. - Skądże, jest pan jedynym facetem, którego widziałem w tym aucie - odrzekł. Ojciec nie dał za wygraną. Biegał tam i z powrotem, szukając ciemnoskórego dżentelmena, który tak nagle zniknął. Sprawdził ubikację, obszedł stację wkoło. Na nic. Chłopak patrzył na niego, jak na wariata. Dzisiaj nie pamiętam już dokładnie szczegółów związanych z odjazdem ojca, ale myślę, że nawet gdy dożyję setki, wciąż będę pamietał dzień, kiedy ojciec przyjechał z San Luis Obispo w 1958 roku, dzień w którym Bóg tak cudownie uchronił nas przed głodem. Ruben
 
  www.jezuspanem.pl.tl