Polska Społeczność Chrześcijańska w Holandii
  Fragmęt książki-DROGA DO WOLNOŚCI
 

Recenzje można odczytać na stronie internetowej autora www.piotrowski.blogaski.net      

                 ŚWIADECTWO BYŁEGO WIĘŹNIA
                
Książkę już można nabyć w księgarni Dobry Skarbiec.
Strona internetowa
www.dobryskarbiec.pl

 

Fragment książki:

 

SPIS TREŚCI:

 
      1. ŻEGNAJ MAMO I TATO .............3
      2. DZIECIŃSTWO  ..............5
      3. UCIECZKA DO NIKĄD ........12
      4. KIM ONI SĄ ............... 21
      5. NA BOCZNYM TORZE ........23
      6. KONFRONTACJA ..............26
      7. ZA KRATAMI .............. 28
      8. OKRUTNY BÓL ........... 34
      9. JEST TAKA MIŁOŚĆ ...........37
      10. CIEMNA DOLINA ...........42
      11. ŁASKA ................48
      12. BOŻA DOBROĆ ............54
      13. JAKI ON JEST ..................58
      14. MODLITWA ............... 60
      15. KOŃCOWE SŁOWO ..............61
 

 

1. ŻEGNAJ MAMO I TATO

 

Urodziłem się w 1978 roku. Po moim urodzeniu matka zabrała mnie do domu mojego ojca, u którego mieszkała.
Na początku przebywałem z ojcem i matką.
W domu było czuć odór alkoholu. Alkohol w tym czasie był tam ważniejszy niż dziecko. Po kłótni z ojcem matka opuściła go i mnie. Pomimo jej ucieczki, ojciec nie chciał oddać mnie do domu dziecka, lecz nie był przygotowany życiowo
i psychicznie do roli ojca. Nie wiadomo, co byłoby dalej ze mną, gdyby ktoś nie wszedł do mieszkania i nie znalazł mnie płaczącego, w krytycznym stanie i bez opieki.
Trafiłem do domu małego dziecka w Gorzowie Wielkopolskim. Było tam dużo małych dzieci, spragnionych matczynej miłości. Dzieci skupione były w jednym ogrodzonym miejscu, zwanym kojcem. W sali czuć było niemiły zapach moczu i kału. W całym tym klimacie dało się słyszeć rozpaczliwy płacz porzuconych dzieci.
O tym, że jestem w domu małego dziecka dowiedziała się babcia, u której w adopcji był już mój starszy o dwa lata brat. Postanowiła mnie odwiedzić wraz z córką i jej dziećmi, pomimo sprzeciwu dziadka, któremu wcale się to nie podobało i w późniejszym czasie było z tego powodu w domu wiele awantur, źle wpływających na wszystkich. W domu babci mieszkało już wtedy sześć osób: ciotka i jej dwóch synów, mój brat Robert oraz babcia i dziadek.
Kiedy babcia mnie zobaczyła, jej serce użaliło się nade mną, bo mój stan zdrowia był fatalny, miałem zwichnięte bioderko oraz nóżki w specjalnych szynach od bioder w dół. Nie wydawałem głosu i miałem chorobę sierocą. Miałem swój zamknięty świat, był to efekt braku ochrony przez matczyną miłość.
Serca mojej babci oraz rodziny bolały, kiedy mnie ujrzeli w kojcu i słyszeli szloch niechcianych dzieci. Nie mogli tego znieść, pragnęli szybko zabrać mnie stamtąd. Udało się to, po paru miesiącach byłem już u dziadków. Sąd nie robił problemów i przyznał dziadkom status rodziny zastępczej.
Od tej pory byli to moi nowi rodzice.

 

 

2. DZIECIŃSTWO

 

Mój rozwój emocjonalny był poważnie zachwiany. Wiem, że do 7-ego roku życia ciągle byłem zamknięty w sobie, siedziałem i kiwałem się, nie kontrolowałem moczu i kału.. Babcia jeździła do wielu specjalistów, by mi pomóc. Efekty były duże i wreszcie zacząłem normalnie jeść, zdjęto mi szyny, przestałem też robić pod siebie. Nastąpiła poprawa tak znacząca, że lekarze uważali to za cud. Wcześniej lekarze mówili, że raczej z tego nie wyjdę, a nawet, że umrę. A tu okazało się, że wracam do zdrowia. Niemożliwe stało się możliwe dla mnie. Jedno się nie zmieniło: mój stan psychiczny i emocjonalny.
Swoje dzieciństwo pamiętam od zerówki. Już wtedy oddalałem się od grupy klasowej. W 3-ciej klasie zacząłem popalać papierosy a w czwartej paliłem już na maksa. Również w 3-ciej klasie podstawówki zacząłem odczuwać chęć, by kraść. Zaczął też towarzyszyć mi pewien głos, który z wiekiem stawał się nieodłączną częścią mnie. Ten głos pozwalał mi odważniej i coraz częściej kraść, manipulować ludźmi, nienawidzić i nie przebaczać innym. Głos ten doskonalił mnie w przekonaniu, że słuchając go będę bardziej chytry i mądrzejszy. Uczył mnie, jak lepiej kłamać, być lepszym od innych i być nad innymi.
* * * * *
W tym czasie zacząłem uciekać z domu. Dziadkowie nie rozumieli tego zachowania. Poza tym nie mieli świadomości jak wychowywać dziecko odrzucone od matki. Natomiast ja nie akceptowałem ich jako rodziców zastępczych. Nie potrafiłem obdarzyć ich żadnymi uczuciami, ani tych uczuć przyjąć, była we mnie wewnętrzna susza uczuć.
Jak bardzo byłem ubogi w uczucia? Dlaczego nie umiałem kochać i nie czułem się kochany? Kim byłem i dokąd zmierzałem? O co w tym wszystkim chodziło? Te pytania wciąż sobie zadawałem, choć czułem się sprytny i mocny. To były momenty wewnętrznego rozdarcia i smutku. Często odczuwałem pustkę. Życie dla mnie wydawało się koniecznością. Kiedy byłem bardzo smutny, uciekałem w pole i mówiłem: Gdyby był Bóg, jakikolwiek, ktoś inny niż to wszystko, niż to bezsensowne życie!...

* * * * *
Powtarzałem 4 - tą klasę. Problemy ze mną nasilały się, nie były to już błahe sprawy. Zacząłem sobie popijać i to regularnie. Alkohol stał się dla mnie bardzo istotny i potrzebowałem go, by zabijać w sobie strach, smutek, lęk i odrzucenie, oraz niechęć do życia. Zacząłem być wulgarny wobec rodziny.
Po ukończeniu 5 -tej klasy coraz częściej wszczynałem awantury w domu pod wpływem alkoholu. Był to czas, w którym składałem wiele postanowień nacechowanych buntem do ludzi. Mówiłem, że nigdy nikogo nie pokocham, że wszyscy to głupcy, a rodzaj ludzki ma niewiele wspólnego z człowieczeństwem, bo wszyscy tylko się krzywdzą i nie mogą sobie ufać. Uznałem ludzi za swoich wrogów.
W szkole podstawowej, do której chodziłem, pedagog szkolna była moim kuratorem. Po rozmowie z babcią, skierowała mnie na badania psychologiczne. Wystawiona opinia stwierdzała: głębokie zaburzenia charakteriologiczne i zaburzenia zachowania, niedostosowanie społeczne, uwarunkowane czynnikami wrodzonymi i środowiskowymi. Wymieniono cechy takie jak: impulsywność w działaniu, labilność nastroju, całkowity negatywizm wobec autorytetów, odporność na system nagród i kar, brak poczucia winy, skłonność do manipulowania innymi. Napisano, że brak poczucia miłości i akceptacji wyzwala we mnie bunt i nienawiść. A poczucie odrzucenia sprawia we mnie zmienne i gwałtowne reakcje, niewspółmierne do siły i charakteru bodźca.
Awantury w domu pod wpływem alkoholu stały się normą. Próbowałem za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę przez negatywne zachowanie.
Moje serce w środku było zranione, tak naprawdę wewnątrz wołałem o pomoc. Lecz głos, który mi towarzyszył wpływał na moje emocje i negatywne decyzje. Głos ten był jak "głośne myśli", które były natrętne, tak mógłbym go sprecyzować. Lecz wewnątrz był ktoś, kto nad tym wszystkim ubolewał. Był to młody chłopak, zamknięty w klatce. Chociaż chłopak ten często płakał, to z wiekiem jego płacz zanikał, aż zupełnie umilkł.
* * * * *
Szkołę podstawową ukończyłem, będąc z ulgą wypchnięty przez dyrekcję. Grono nauczycielskie mocno odczuło mój pobyt w tej szkole. Było nas czterech w paczce. Jako cztery ciemne charaktery daliśmy się im mocno we znaki. Więc opuszczenie tej szkoły przeze mnie było dla nich korzystne i przyniosło dyrekcji ulgę.
* * * * *
Rozpocząłem naukę w Ochotniczych Hufcach Pracy. Chodziłem tam tylko dwa dni. Następnie rozpocząłem naukę w "kolejowej zawodówce", ale byłem tam też tylko kilka razy. Głos, którego słuchałem, podsuwał mi dziesiątki pomysłów i powodów, żeby zrezygnować z nauki. Szeptał: Szkoła nie jest ci potrzebna, po co się męczyć, są łatwiejsze rozwiązania. Wzbudzał też we mnie niepokój, kiedy szeptał: Nikt tam cię nie zrozumie, źle będziesz się czuł w tak wielkiej ilości ludzi, nie zaadoptujesz się tam, inni cię odrzucą, ty jesteś mądrzejszy od nich, dlatego tam nie pasujesz. Sam sobie dasz radę w życiu. Kusił mnie dając proste rozwiązania "OMIŃ TEN PROBLEM". Pozwalał mi widzieć sprawy tylko krótkowzrocznie. Nigdy nie szeptał o konsekwencjach, które mnie czekają. Dawał tylko złudzenia i oszukiwał mnie. Nauczyłem się uciekać od wszelkich trudności. Nawet jak coś nie było trudnością to przychodziły nieokreślone lęki, które sprawiały, że słuchałem jego szeptów.

* * * * *
Pamiętam pewną historię. Nie wiem ile miałem wtedy lat, ale była to podstawówka. Miałem kolegę, którego bardzo lubiłem, miał imię Remek. Był ćpunem, wąchał klej. Chłopak był zagubiony i miał problemy, przejawiał zainteresowania okultyzmem, miał na ten temat książki.
Któregoś dnia zaczął na ten temat ze mną rozmawiać. Zaproponował, abyśmy mogli coś wywołać przez te książki. Udaliśmy się do piwnicy i zaczęliśmy praktykować okultyzm
w świetle świec. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale zaczęliśmy pędem uciekać, byliśmy przerażeni. Potem przyjąłem te książki i zacząłem sam do nich zaglądać. Któregoś dnia, kiedy otworzyłem rano oczy, zaczęły dziać się ze mną dziwne rzeczy. Byłem jak w amoku, miałem różnego rodzaju przywidzenia, przy tym nie mogłem znieść światła dziennego, bo mnie raziło. Trwało to przez wiele dni, do czasu, kiedy babcia zaprowadziła mnie do psychiatry, a on przepisał mi leki. Ustalił diagnozę, że choruję na zaburzenia psychotyczne, lecz ja dziś wiem, że to siły ciemności zamanifestowały się przez czytanie tych okultystycznych książek. Leki skutecznie stłumiły wszystkie objawy choroby, ale ja nadał czułem się psychicznie zmęczony.
Natomiast z Remkiem było z roku na rok gorzej. Słuchał satanistycznych kapel metalowych, łykał psychotropy, które zapijał winem. Kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo. Dziś jest dla mnie jasne, kto za tym wszystkim stał, kto władał jego umysłem. Nigdy nie było mi już dane spotkać się z Remkiem. Po kilku latach dowiedziałem się, że udało się mu popełnić samobójstwo, miał wtedy około 19 - stu lat.

* * * * *
Coraz bardziej brakowało mi kasy na alkohol i inne przyjemności. Nie wystarczało mi już wynoszenie drobnych rzeczy z domu i oszukiwanie innych. Zacząłem się włamywać. Pierwszej kradzieży dokonałem wraz z kolegą do warsztatu samochodowego. Poszło sprawnie, więc poczułem się pewnie i tryumfująco. Towarzyszący mi głos szeptał: Udało ci się, jesteś sprytny, przechytrzyłeś wszystkich, zobacz jak łatwo poszło, następny raz będzie jeszcze lepszy i przyjemniejszy! 
Następnie ja i moi kompani, którzy zajmowali się złodziejstwem, kradliśmy koła zapasowe od tirów. Było to dochodowe zajęcie. Kradliśmy koła do czasu, aż przygotowano na nas policyjną obławę, ale miałem farta i udało mi się zbiec. Trochę się wtedy wystraszyłem, ale kraść nie przestałem. Byłem złodziejem małego kalibru. Potrzebowałem pieniędzy tylko na zaspokojenie swoich nałogów.
Zacząłem samodzielnie okradać kioski i sklepy. Gdy mój stan trzeźwości był w miarę normalny, działałem na włamaniach rozważnie, ale kiedy wypiłem ciut więcej, traciłem racjonalną kontrolę. Stawałem się bardziej wandalem niż złodziejem. Głos, który mi towarzyszył podkręcał mnie wtedy do takiego działania. Nie miałem wtedy hamulców, wybijałem nogą lub kamieniem witryny sklepowe i to często w najjaśniejszym miejscu w mieście.
Zaczęły się konflikty z prawem, które przerodziły się w moją nienawiść do stróżów porządku. Ta chorobliwa nienawiść dawała mi siłę do tego, aby być nieugiętym wobec nich. Nigdy nie przyznawałem się do stawianych mi zarzutów, chyba, że chciałem kogoś kryć i brałem winę na siebie. Nigdy nie zdradziłem kogokolwiek organom ścigania, to była sprawa honoru. Z biegiem czasu ta nienawiść potęgowała się, jeszcze bardziej utwierdzałem się w niej, kiedy policja używała siły przy przesłuchaniach.
Pałałem także nienawiścią do dziadka, miałem mu za złe, że jako dziecko musiałem słuchać jak krzyczy na babcię i patrzeć jak pod wpływem alkoholu rzuca się do bicia jej. Często przez to byłem napięty i nerwowy, dusiłem to w sobie, a moja złość rosła. Jeżeli chodzi o babcię, to nie akceptowałem jej jako autorytetu wychowawczego. Jednak była to dla mnie najbliższa istota i była jedyną osobą na ziemi, którą w jakiś sposób akceptowałem. Bolało mnie, że babcia nie potrafiła mnie zrozumieć, dlatego czułem rozczarowanie i gorycz. Nie rozumiałem wtedy, że była prostą kobietą o dobrym sercu, lecz bez świadomości wychowawczej i zrozumienia dziecka po odrzuceniu od matki. Nie wiedziała, że ten lepszy Piotrek był zamknięty w klatce i zapomniany przez samego siebie. Biedna kobieta tak wiele wycierpiała. Babcia czasem mówiła, że nie ma już siły mnie wychowywać i jak się nie zmienię to mnie odda, ale ja nie traktowałem tego serio.

* * * * *
Miałem około 15-tu lat, kiedy pewnego ranka ktoś mnie obudził i nie był to nikt z domowników, ale policja. W pokoju czekały spakowane torby. Myśli w mojej głowie potęgowały się, czułem niepokój i zagrożenie. Usłyszałem, że jadę do sądu. Ciekawe było, że ten towarzyszący mi głos wtedy mnie opuścił, nie zainspirował mnie do żadnego pomysłu, jak wyjść z tej sytuacji. Nie pocieszył mnie w żaden sposób, po prostu zawiódł.
Sędzina orzekła o umieszczeniu mnie w Państwowym Pogotowiu Opiekuńczym. Nie da się tego wyrazić, co wtedy czułem: wielkie odrzucenie, nienawiść, lęk i strach przed przyszłością. Z sądu zabrano mnie od razu do PPO w Zielonej Górze. Jak już tam trafiłem, fałszywy przyjaciel powrócił, teraz szeptał: Wszyscy są tacy sami, znów cię zostawili. Raz zrobiła ci to matka, a teraz dziadkowie, jesteś do niczego, nikt cię nigdy nie pokocha, jesteś sam. Nigdy nie będziesz już czuł się bezpiecznie, nie będziesz miał domu.
Wpadłem w stan depresyjny.

 

 

3. UCIECZKA DO NIKĄD

 

Będąc w PPO często z niego uciekałem. Nie akceptowałem pobytu tam, nie umiałem zaadoptować się. Zresztą tak było zawsze, uciekałem przed każdą trudnością, jaką napotykałem.
Za każdym razem, kiedy policja przywoziła mnie z ucieczek do pogotowia, ja powtórnie uciekałem. Przeważnie
z kimś, kto także nie miał ochoty tam przebywać. Na tych ucieczkach dokonałem wiele włamań do sklepów, piłem alkohol, a co gorsza stałem się ćpunem. Wąchałem butapren, rozpuszczalnik, żeby uciec od rzeczywistości do świata narkotycznych wizji. Ćpanie pustoszyło mój mózg. Jak zabrakło forsy na szybki zakup alkoholu i kleju, wchodziłem
z wybranym kompanem do sklepu i na żywca wyrywaliśmy pieniądze z kasy i uciekaliśmy ile sił w nogach. Przychodziły do głowy różne zwariowane pomysły, wiele z nich dzięki Bogu nie zostało zrealizowanych. Jednym z tych pomysłów, było ogłuszenie sprzedawczyni kamieniem.
Na ucieczkach przyjeżdżałem do domu, prosiłem wtedy rodzinę, abym mógł wrócić do nich. Mówili, że to niemożliwe, że mogłem wcześniej o tym pomyśleć. Byli przy tym bardzo stanowczy, a ja nie umiałem pogodzić się z tym, że miałbym nie wrócić do domu. Kiedy napierałem dalej, dzwonili po policję, było to bardzo bolesne, nie chciałem w to wierzyć.
Za każdym razem scenariusz był podobny i za każdym razem towarzyszący, wewnętrzny ból palił się we mnie.

* * * * *
Na jednej z ucieczek wybrałem się z kumplami na dyskotekę. Po zabawie postanowiłem znowu wstąpić do rodziny, ruszyłem w stronę ich domu. Kiedy zbliżałem się tam, do mojej głowy przychodziły różne obrazy z przeszłości. Zacząłem odczuwać negatywne emocje z tym związane i użalać się nad sobą. Nieopodal krzaków kątem oka ujrzałem szklaną butelkę. Fałszywy przyjaciel zaczął szeptać: Rozbij tą butelkę i pochlastaj swoje ręce, to ci przyniesie ulgę, wyładuj się i ulżyj swojemu cierpieniu. Chwyciłem butelkę i stłukłem o chodnik. W rękę chwyciłem kawałem ostrego szkła. Przez chwilę poczułem strach przed nieznanym mi bólem, ale przyszedł tak silny impuls, że zacząłem ranić przegub ręki.
Za każdym zranieniem czułem, jak uchodzi ze mnie napięcie i wydawało mi się, że przynosi to ulgę. Z drugiej strony był to horror. Zanim zadałem sobie pierwsze okaleczenie, czułem jak z mojego wnętrza wydobywa się krzyk: BOŻE, DLACZEGO?! POMÓŻ MI! Ten krzyk rozległ się w ciemnej piwnicy bloku, w którym mieszkała moja rodzina. Bardziej poszarpałem sobie przegub ręki niż pociąłem, jednak narobiłem tym dużo bałaganu, cała piwnica była we krwi.
Skierowałem kroki w stronę mieszkania dziadków, a za mną leciały krople krwi.Zapukałem do drzwi, a kiedy domownicy mnie zobaczyli, to osłupieli. Pamiętam, że babcia zaczęła płakać. Szybko opatrzyli mi ręce i widząc, że krwotok ustał, zrezygnowali ze wzywania karetki. Nie było we mnie agresji, byłem bardzo osłabiony utratą krwi. Ku memu zdziwieniu, rodzina nie zawiadomiła policji, a wręcz pozwolili mi przenocować.
Kiedy rano wstałem ciotka prosiła, bym poszedł do psychiatry. Mówiła, że była już u niego z samego rana i że on czeka na mnie. Łatwo na to przystałem, ubrałem się i poszedłem. Byłem bardzo słaby, a do tego skacowany po ostatniej imprezie. Gdy wszedłem do gabinetu lekarza, postanowiłem powiedzieć mu
o swoich problemach, podzielić się nimi. Czułem potrzebę, by otworzyć się przed psychiatrą, chciałem by mnie zrozumiał. Spostrzegłem, że zaczął zadawać mi "suche" pytania, po których coś notował. Nie pozwoliłem już temu lekarzowi na przeprowadzenie badania do końca. Rozczarowany opuściłem gabinet, trzaskając mocno drzwiami i akcentując zdanie, że wszyscy ludzie są tacy sami.

* * * * *
Gdy uciekałem, nocowałem u swojego najlepszego kumpla Sławka. Blisko domu gdzie mieszkał, mieścił się ogródek jego rodziców. Była tam mała altanka, w której nocowałem. Cały dzień włóczyliśmy się po knajpach, a na noc wracałem do altanki. Kiedy siadałem przy świeczce, w mojej głowie następowała gonitwa myśli. Alkohol robił swoje, byłem przy tym bardzo pobudzony. Kierowany negatywnymi emocjami, nie mogąc się uspokoić, szedłem w stronę miasta. Podchodziłem do najbardziej pokaźnej witryny sklepowej i kierowany potężnym impulsem, uderzałem ręką lub nogą w szybę. Mimo głośnego alarmu, który było słychać w nocnej ciszy na pół miasta, wchodziłem i brałem, co się dało lepszego ze sklepowych półek. Najpierw dobiegałem do szuflad lub kas, sprawdzając, czy są tam pieniądze. Będąc sam obsłużony, wybiegałem z wielką szybkością przez rozbitą szybę, często raniąc się głęboko o ostre krawędzie szkła witryny. Bywało, że towarzyszący mi głos tak bardzo mnie podkręcał, że idąc na nocny wypad, potrafiłem obskoczyć 3-4 sklepy.
Rozkoszowałem się tym, że miasto jest budzone przez głośne wyjące alarmy. Po udanej kradzieży, w krótkim odstępie czasu często wracałem w to samo miejsce, by zrobić to samo.

* * * * *
Trudna do zaakceptowania przeze mnie była decyzja Sądu dla Nieletnich o umieszczeniu mnie w Państwowym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. Dotarło do mnie, że do dziadków nie mam szans już wrócić.
Łatwo było z Ośrodka uciec, więc korzystałem z każdej nadarzającej się okazji.
Jedna z ucieczek przypadła w okresie zimowym. Uciekłem dosłownie w krótkim rękawku, cienkiej, jesiennej bluzie oraz w cienkich, dresowych spodniach i wiosennych butach. Był ostry mróz, szedłem około 30 km wzdłuż drogi, bacząc, by nie dać się złapać. Zawsze mogła być to policja, albo któryś z wychowawców z Ośrodka. Zresztą policja była informowana
o mojej ucieczce. Idąc nie mogłem zatrzymać żadnego auta.
Po paru godzinach zrobiło się ciemno. Zrozumiałem, że szanse zabrania się stopem są prawie żadne. Kiedy było widno, był problem, a co dopiero teraz, gdy się ściemniło, obawa ludzi jest wtedy większa. Byłem już tak przemarznięty, że przestałem czuć zimno. Mój organizm był przemęczony wielogodzinnym marszem, w takich warunkach straciłem całą nadzieję. To nie były już przelewki. Poczułem niepokój i lęk. Skręciłem w jedną z bocznych dróg, chcąc znaleźć jakieś zabudowania. Przeszedłem kolejne kilometry, była jedna wielka ciemność i wiatr. Marsz od wczesnego południa bez jedzenia i picia w cienkim odzieniu zaczął robić swoje. Nie mogłem się przełamać, by iść dalej. Krzyczałem i pamiętam, że powiedziałem: BOŻE POMÓŻ!! Po chwili usłyszałem dźwięk silnika, pomyślałem, że przesłyszałem się, bo wiatr mocno wiał. Powtórzyłem: POMÓŻ MI!. Nagle zobaczyłem światła samochodu. Niesamowite, jakby jakaś siła wyższa mnie wysłuchała! - pomyślałem. Zerwałem się na nogi i zacząłem machać. Pojazd minął mnie i zaczął hamować, poczułem ulgę. Zostałem zaproszony do środka. W samochodzie siedziały dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Kierowca spytał mnie, co tu robię. Skłamałem, że mnie okradli itd. Stwierdził, że źle wyglądam przez ten mróz, a jego kolega podał mi setkę wódki, którą pomagał mi przechylić, bo nie miałem czucia w rękach od mrozu. Potem była druga setka, poczułem znajome ciepło w żołądku. Po paru minutach zaczęło mnie trząść, bo alkohol mnie rozgrzewał. Dojechaliśmy do jakiejś wsi, gdzie była dyskoteka. Tam kierowca dał mi ubranie i jedzenie, a następnie zawiózł do najbliższego miasta.
Jednak z całego wydarzenia zastanowiło mnie, jak nagle przyszedł ratunek i w jakich okolicznościach - kiedy mówiłem: BOŻE, POMÓŻ MI.
* * * * *
Na jednej z kolejnych ucieczek przyjechałem do domu dziadków, byłem wypity i nie miałem humoru. Wpuścili mnie do domu, poprosiłem ich o jedzenie. W odpowiedzi mój kuzyn rzucił do mnie kąśliwą uwagę. To wystarczyło, bym się wkurzył, pomyślałem: Co on będzie mi tu gadał, to mami synek. Ja tyle przeszedłem, a on nic, to zwykły frajer, tylko szuka zadymy. Wszyscy ci domownicy są tacy sami. Poza tym mają przecież wpływ na babcię, która bez ich udziału mogłaby mnie zrozumieć. Chcą się mnie pozbyć i zrobią wszystko, aby tak się stało. Chociaż do nich mówiłem, to jak grochem o ścianę, nienawidziłem ich: To zwierzęta, nie ludzie. Kiedy kuzyn klepnął mnie w kark, wezbrał się we mnie potężny, niszczycielski gniew. Kuzyn był dużej postury, od wielu lat ćwiczył kulturystykę. Zawsze w jakiś sposób reagował, kiedy byłem agresywny i dawał mi radę. Tym razem mój gniew był tak wielki, że wstąpiła we mnie większa siła. Absolutnie straciłem panowanie nad sobą i wybuchłem. Kuzyn spostrzegł, że to nie żarty. Po starciu w kuchni wszyscy wycofali się poza pole walki. Trzasnąłem drzwiami tak, że pękła w nich szyba. Krzyczałem: Pozabijam wszystkich, rozpier...... wszystko. Zacząłem kopać w meble kuchenne. Rodzina zadzwoniła po policję, prosząc o szybką interwencję. Stawało się coraz goręcej, chwyciłem za nóż, żeby wszystkich wyrżnąć w pień. Umysł i emocje były skierowane na niszczenie. Przerażeni domownicy trzymali drzwi, abym nie wydostał się z kuchni. Zawołali innych do pomocy. W przypływie furii udało mi się wydostać do przedpokoju, ktoś złapał mnie za nogi i podczas upadku nóż wyleciał mi z dłoni. Nikt nie szczędził sił na mnie, widząc, że jestem gotów na wszystko. Wstąpiła we mnie ogromna siła i nikt nie był w stanie mnie utrzymać. Przedpokój wyglądał jak pobojowisko, a babcia stała w pobliżu i płakała. Zaniepokojeni sąsiedzi powychodzili na korytarz. Wszyscy byli zmęczeni całą sytuacją. Po dłuższym czasie udało im się związać moje nogi i ręce bandażami, pomimo tego nadal się szarpałem, a piana toczyła się mi z ust. Policjanci, którzy przyjechali na tę interwencje, skuli mi dodatkowo ręce kajdankami i wynieśli mnie, dosłownie jak worek kartofli do radiowozu, na oczach wielu ludzi.
Sąd postanowił niezwłocznie umieścić mnie na oddziale psychiatrycznym - obserwacyjnym. Przetransportowano mnie radiowozem do szpitala psychiatrycznego, byłem wyczerpany całym zdarzeniem. Czułem się psychicznie rozbity, a na pytania lekarzy prawie nie odpowiadałem. Miałem gardło całe obrzęknięte, a ciało obite i poranione. Na obserwacji przebywałem 7-dem dni, podczas których trochę się wyciszyłem. Pewnego dnia odwiedziła mnie moja ciotka, gdy na mnie patrzyła, płakała i prosiła, abym się zmienił. Byłem otępiały na jej słowa. Po 7-miu dniach przywieziono mnie z powrotem do Ośrodka Wychowawczego.

* * * * *
Któregoś razu z przyczyn zdrowotnych trafiłem z ośrodka na oddział dermatologiczny. W czasie pobytu w szpitalu skupiłem się na przemycie alkoholu na oddział.
Z nowo poznanym kompanem po kryjomu opuszczaliśmy szpital, by kupić kilka butelek taniego wina.
Na jednym z wypadów mój kompan powiedział, że zna jakąś wróżkę, która trafnie przepowiada przyszłość. Zaproponował, abyśmy do niej poszli. Udaliśmy się tam. Otworzyła nam starsza kobieta, pytając, czego chcemy. Kolega wyjaśnił cel wizyty. Wyjąłem drobną kwotę, lecz ona mnie uprzedziła, mówiąc, że nie przyjmie pieniędzy. Po chwili wbiła wzrok w mego kompana i rzekła: Miałeś operację i masz teraz znaczną bliznę na brzuchu. Powiedziała jeszcze kilka innych faktów, a mój kompan jakby zastygł. Nie wiedziałem, dlaczego do chwili, gdy pokazał mi sporą, pooperacyjną bliznę. Kobieta przeniosła wzrok na mnie i rzekła: Ty jesteś dzieckiem Bożym, wybranym, by mu służyć. Wyjedziesz na północną część kraju i będziesz też podróżował na wschód. Będziesz miał żonę i dzieci. Te słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Większe wrażenie robiła na mnie blizna kolegi.
Wiele lat później te słowa mi się przypomniały, z tym, że nie wiedziałem jeszcze, że był to duch nieczysty, przepowiadający przyszłość przez tę kobietę. Duch ten nie mówi nigdy kompletnej prawdy, ale tylko część, by, jeśli ktoś uwierzy, wmieszać w prawdę kłamstwo. Wtedy ludzie są zwiedzeni i ciągle pytają wróżbitów o przyszłość, bojąc się podejmować samodzielne decyzje.

* * * * *
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Szykowałem się już do ucieczki, gdy ku mojemu zdziwieniu dziadkowie wyrazili zgodę, bym na święta do nich przyjechał. Odkąd byłem w placówce opiekuńczo-wychowawczej, po raz pierwszy dostałem przepustkę. Od dawna nie spędzałem świąt z rodziną.
Wcześniejsze święta spędziłem w samotności, włócząc się po mieście lub po osiedlu, na którym mieszkali dziadkowie. Łaziłem z butelczyną alkoholu i zaglądałem do okien mieszkań, w których krzątało się wiele osób i panował świąteczny nastrój. Kiedy na to patrzyłem, ogarniał mnie smutek i czułem się bardzo samotny. Pociągałem wówczas kolejny łyk wina i budowałem w sobie wstręt do tych ludzi, a fałszywy przyjaciel szeptał do mego umysłu: Wszyscy cię odrzucili, a dodatkowy talerz dla wędrowca to tylko pic na wodę. Nikt z nich i tak nie wpuści ciebie do swego domu na święta, a tym bardziej do stołu. Świętują, a ty nawet nie masz gdzie dzisiaj spać. Przeklinałem wtedy tych ludzi, wypijając sporą porcję wina, aby gasić swoje poczucie samotności i zasypiałem na klatce schodowej lub piwnicy.
Jednak tym razem święta udało mi się spędzić z rodziną. Kiedy zasiadłem do stołu, poczułem się nieswojo i obco wśród nich. Miałem ochotę jak najszybciej wstać od stołu i uciec, zacząłem żałować, że się tam znalazłem. To doświadczenie było dla mnie szokujące.
* * * * *
Byłem uzależniony od leków psychotropowych, miałem ich całe pudełko, to były bardzo mocne pigułki. Fałszywy przyjaciel podpowiadał mi: Weź pięć pigułek na raz. Przed wejściem do domu dziadków przyszła dodatkowa myśl: Weź jeszcze pięć sztuk. Jednak wziąłem ich znacznie więcej, gdy prochy zaczęły działać, ścięło mnie z nóg. Prosiłem rodzinę, aby do nikogo nie dzwonili, że prześpię się i wszystko będzie ok. Uwierzyli moim słowom i pozwolili przenocować, co zakrawało niemal na cud. Noc była koszmarna, wydawało mi się, że nigdy się nie skończy. Gdy zobaczyłem, że się rozjaśnia za oknem, wstałem i z trudnością zakładając buty, chwiejnym krokiem opuściłem mieszkanie. Czułem ogromną słabość i co kilka metrów przystawałem, by nabrać tchu. Powieki same mi się zamykały. Po paru godzinach zamiast lepiej, było gorzej. Gdy byłem w mieście poczułem jak wykręca mi szyję, ręce i biodra. Ludzie przechodzili obok i obserwowali moje dziwne zachowanie. Zaczęło wykręcać mi także żuchwę. Miałem farta, że szedł akurat mój kompan od kielicha i doprowadził mnie do szpitala. Interwencja na izbie przyjęć była szybka, ale na płukanie żołądka było za późno, więc podłączono mi kroplówkę i aparat mierzący rytm serca. Miałem problemy
z oddychaniem. Za ścianą słyszałem jakiegoś człowieka, którego przywiozło pogotowie, bardzo charczał. Chciałem, żeby żył, jednocześnie sam bałem się śmierci. Zacząłem się dusić, długi czas nie mogłem złapać powietrza, spanikowałem
i zacząłem szarpać się na łóżku. Walczyłem o oddech, całym sobą wołałem, że chcę żyć. W myślach powiedziałem: BOŻE, POMÓŻ! Nie pamiętam, co było dalej.
Odzyskałem przytomność będąc podłączony do kroplówek. Byłem szczęśliwy, że żyję. Szybko mnie wypuszczono. Otrzymałem EKG serca i byłem zszokowany, kiedy je przeglądałem. Na tym wykresie były momenty, jakby chwilami serce nie biło, poza tym jego uderzenia były bardzo nierówne...............

 

Dalsza historia na kartach książki. Do nabycia w księgarni Dobry Skarbiec i Absolutnie Fantastyczne.

 

kontakt z autorem książki Piotrem Piotrowskim : e-mail: juliapiotrek@gmail.com lub tel: 602883978 . Strona internetowa www.piotrowski.blogaski.net

Istnieje możliwość złożenia przez autora swojego świadectwa na żywo.

 

 

 
  www.jezuspanem.pl.tl